stara trampolina
stara trampolina
stara trampolina
Mala codzienna historia . Nic nadzwyczajnego, ale potrzebuje sie wyexprimowac.
Nienawidze tego. Ok moze to za silne slowo, ale nie mam pojecia jak to nazwac, zeby jednak trzymac sie przekonania o niezgodzie i z niego nie zrezygnowac. Nie przyzwalam na ich istnienie i nierozwiazywanie problemu. (moze to drugie jest bledem). Wiem, ze to stawia mnie i ja kogos w poczuciu przymusu, ale nie mam innego pomyslu na razie.
Dzisiaj przyszlam do sali komputerowej i nie bedac zapisana do kolejki czekalam az sie zwolni miejsce. Czasem zapisane osoby po prostu nie przychodza. Jak taka przyszla to oczywiscie sie nie odzywalam i czekalam dalej. W pewnym momencie zwolnil sie post i usiadla tam jakas dziewczyna, ktora tez czekala, ale przysza pozniej. wiec podeszlam do niej z pytaniem czy jest zapisana. Gdy powiedziala, ze nie, chcialam zaczac wyjasniac , ale powiedziala, ze zaraz zejdzie; Ok zeszla. Usiadlam. po kilku minutach podeszla do mnie i mowi, ze rozumie, ze ja tez potrzebuje internetu, ale , ze tak sie nie robi: "ca se fait pas", zeby "walczyc" o komputer jesli obie nie jestesmy zapisane. zaczelam wyjasniac, ze bylam wczesniej i czekalam, tak jak ona, ze sie zwolni miejsce. Problem byl w tym, ze sa dwa rzedy koputerow i dwa stoly a ja czekalam przy tym bardziej oddalonym. Racja po jej stronie: ze tego nie widac, ze ja czekam na bylektory rzad, racja po mojej, ze bylam wczesniej i , ze to niemozliwe, zeby jakos zamanifestowac, ze czekam na pierwszy lepszy. A jesli juz , ktos / ona usiadl wczesniej to nie mysle, ze nie na miejscu jest, zeby pytac i wyjasniac; Cala rozmowa odbywala sie w sumie spokojnie, w "atmosferze bibliotekowym" w checi w pewnym stopniu zrozumienia drugiej strony. Ona zrozumiala moj punkt widzenia ja jej. ale ja uwazalam, ze mam racje i ona, ze ona ma racje. No i wlasnie o to chodzi, ze tak jest: obie mamy swoje racje, ale w sytuacji kiedy czekanie na komputer nie odbywa sie bez jakiegos odgornego systemu, ktory daje szanse unikniecia spotkania z "rywalem" w kolejce, trzeba takie spotkanie przyjac za mozliwe i system uzgadnia sie wtedy miedzy cywilizowanymi ludzmi. tak czy owak sie poryczalam, ze ona mnie nie rozumie (nie przy niej) i ze nie potrafie wytlumaczyc, tylko jakies uczucia sie we mnie wzbieraja i brak jakiej pewnosci (nie mylic z uparta tepa sila) no coz, dosc glupie.
Ta cala analiza nie wynika z tego, ze az tak wazne sa dla mnie kolejki po internet, tylko jest to jakis przyklad banalnego zdarzenia gdzie jest konflikt. Jako metafora moze sie przydac, no coz. Gdy potem spotkalam znowu te dziewczyne jakos dalej chciala wyjasnic sprawe. (bo bylo widac, ze nie jestem przekonana, udawac nie umie, moze to zle) rozstalysmy sie w stytuacji pokojowej, gdzie powiedziala, ze "ukazalam jej sytuacje z innej strony. Przy mnie nie pokazala, ze uznaje moje argumenty (jedynie w slowach ale, nie "twarza"). Moze dlatego, ze czulam w sobie wzrastajacy triumf (ktory w przypadku bezposredniego przyznania mi racji mogl przerodzic sie w demoniczny smiech:), no i ten triumf musze jakos rozpracowac, ale to inna sprawa. Jest tez mozliwe, ze po prostu nie uznala racji, ale wygladala na bezposrednia dziewczyne, takze voila! Wina ostatecznego jej dyskomfortu lezy tu po mojej stronie. No koniec...
Czasem mi sie wydaje, ze Arabowie mysla, ze kazda kobieta nieubrana w czador wysyla znak "jestem dla ciebie gotowa". Jak przezywam np obok jakies uczucia niezwiazane z nim to on probuje sie jakby do nich dolaczyc. to jest zachowanie typu "reaguje tak jakbys juz byla moja", kazda sympatie odbiera sie jako kolejny sygnal wzacniajacy chyba. Gdy ewidetnie postawi sie granice, jest pelnia wzudzania poczucia winy lub przynajmniej gorszosci we mnie. Pewnie to nie chodzi o Arabow tylko, tyle, ze u nich to jest jakos kulturowo nasilone. Nie lubia wolnych kobiet. Moze sie ich boja? Matki czetso traktuja swoje zieci jak wlasnosc wiec ten zwiazek matka-dziecko jest silny.
Kiedys kolezanka powiedziala mi, zeby sprawdzic jak to jest chciec byc z kims i zderzyc sie z odmowa. Pewnie boli. Nie przeszlam tego w jakis drastyczny sposob, wiec moze tego bolu nie znam, ale oprocz koncetracji na wlasnym bolu, jestem w stanie pomyslec czy i co zrobilam nie tak, czy czegos za duzo chce, czy moge cos z tym zrobic, czy chce czy po prostu znajde kogos innego? O co chodzi, prywatne sledztwo.
Potrzeba lekkiej i ciezkiej wolnosci, zuwazenia mnie jako osoby tego niby potrzebuje. Ale w jaki sposob ktos jest w stanie to "zapewnic"? Juz wiem, ze w troche ograniczonym
Siedze sobie tu i jakos mi lepiej.
spiesz sie powoli, denerwuj spokojnie, umiej popelniac bledy i in. madrosci
Mimo wszystko, mimo wszytskich zarzutow jakie moze nawet pelnoprawnie ktokolwiek miec moze do mnie i jakie ja w mnogosci sobie stawiam (z czego i tak czasem wielkie G po prostu wychodzi). Mimo wszystko a moze wlasnie dlatego, ze tak wlasnie jest widze wyspe gdzie spoczac moga nogi, gdzie mimo wszystko moge wyprostowac plecy. I moje nogi nie spoczna na skrzywionych czyichs plecach, o to juz sama zadbam. Do cholery. W jakis sposob jednak sobie ufac. Zawsze sie mieszalam, gdy ktokolwiek z bliskoprzebywajacych osob uzywal slowa ja, ty, siebie, badz soba, kochaj, ufaj sobie , komus itd. O kogo im chodzi?? Zalozylam, ze oni musza wiedziec. I to byl lekki blad. Ze musza wiedziec na 100 procent. Tym kim jestem w calosci nie wiadomo jeszcze. Co ze mnie wyrosnie nastepnego dnia, nazajutrz z rana, moze sie obudze ze skrzywionym czolem. Takie pomysly kiedys mi po glowie lataly. Ale z czasem zauwazylam, ze te i inne sprawy sa mniej lub bardzie prawdopodobne, wiec mozna je przyjac za np. niemozliwe. Gdzies przeczytalam jednak, ze prawdopodobienstwo to nie jest jednak prawda. Bo moze i racja. To sa kawalki prawdy ograniczone czasem, osoba, konkretem, wiedza/niewiedza, ktore w duzym stopniu sluza, sa uzyteczne dla zycia, przetrwania, zachowania jakotakiej rownowagi ekosystemu. A tez gdzies przeczytalam (chyba u Bergsona), ze to co widzimy myslac o uzytecznym to tylko male kawaleczki prawdy. Bo prawda jest tylko trochez potrzebna do zycia. Moja mama mowi, ze sa prawdy, ktorych lepiej nie widziec i nie wiedziec. A mi sie wydaje, ze ich swiadomosc, choc czasem ciezka do zniesienia (jak bardzoo czasem) moze pozwolic nie tworzyc sobie pewnych problemow. Zaliczam tez do tego prawdy negatywne jak i pozytywne (choc czasem pozytywna prawda moze byc tylko wytlumaczenie przyczyn zla co nie zmienia faktu jego istnienia).
A wiem, ze nie wszystko co na zewnatrz ma racje o tym co wewnatrz mnie i nie wszystko co ja i co wewnatrz ma racje o tym co wokol. Jakies zrownowazenie czuje, poczucie, ze moze jednak mam wybor.
Byc psychicznie chorym? Pelna wolnosc , zadnych hamulcow. Hamulcem sa ci inni, ktorzy zawijaja mnie w kaftan i faszeruja jakimis uspokajaczami lub na odwrot chca ozywic, . Moze tak, ale moze lepiej zmagac sie z zyciem:):):) A moze nie lepiej, tylko po prostu tak wyszlo, ze moge. Ze czuje, ze potrafilabym, nic mnie az tak bardzo nie zblokowalo. Ciocia pracujaca jako pielegniarka w osrodku dla psychicznie chorych, powiedziala, zebym sie lepiej tym nie interesowala (bo mam zamiar pracowac przy arteterapi, no rowniez wlasnie tam, w szpitalu), bo z wlasnego doswiadczenia ma przyklad trzech znajomych lekarzy, ktorzy po dluzszym czasie leczenia sami zawineli sie w kaftan . Takimi statystykami straszy mnie rodzina, no coz, ja im nie wierze. Kiedys myslalam, ze moja wiara wystarczy. Oczywiscie czesto wlasnie tak musi byc, ale czasem mam slabsze momenty i nie ma do kogo sie zwrocic, kto by nie powiedzial dobijajaco, "a nie mowilem", "a moze daj sobie spokoj" "moze to nie na twoje sily" "moglabys tak pieknie zyc" i nie o to chodzi, ze sie boje, ze to prawda, tylko, ze w chwili slabosci potrzebuje nieeeeeeeeeeeeeee teeeeeeego!!! To, ze nie jest swietnie nie znaczy, ze trzeba porzucac. Oczywiscie w pewnych wypadkach tak, ale nie tu. Ale ok widze, ze to ja musze pomoc komus, zeby pomogl mi. Tak wiec w sumie chyba sobie sama poradze.