Kiedys bardzo nie uznawalam slow, ich wartosci. Byly jakims belkotem. Dziwilam sie, ze dorosli ludzie moga siedziec na krzeslach na przeciwko siebie i nic nie robic tylko gadac. Slowa nie mialy znaczenia, hm. Ja sama czulam sie jedynie zlepkiem slow innych ludzi. Ci okreslali mnie tak inni inaczej i z tego wylazilo cos na ksztalt mnie, ktorej ani za bardzo nie czulam, ani nie rozumialam. Etykietki, nic wiecej. Wolalam nie nazywac swoich uczuc. Wydawalo mi sie to dosc groznym zabiegiem, ktory by je unicestiwal, albo zamykal w jakies sztywne ramy. Nigdy do konca nie mozna okreslic co sie czuje w slowach, mozna pokazac zyciem. Z drugiej strony chcialam mowic o tym co czuje, rozumie, chce, mysle, ale tak, zeby to co mowie, bylo wlasnie tym co czuje i zeby inni tez dokladnie to samo zrozumieli. Ale kurcze, z tym trzeba byc ostroznym i starac sie zawsze. Kilka rozmow z moja mama, po ktorych mowilysmys sobie, ze fajnie, ze pwoiedzialysmy te rzeczy, ona mowila, ze mnie zrozumiala okazywalo sie, ze nie; W czynach okazywalo sie, ze zrozumiala co chciala i mialam jej to za zle. Bo ona nigdy mnie jakby nie widziala. Widziala swoja corke, ale czasem niekoniecznie mnie, hm. No nic, wiem,ze te corke kocha:) Czyli po czesci mnie:) ale juz wiem dlaczego tak sie dzialo. Bo ja zadalam pelnego zrozumienia od razu, troche jakby bez slow. Nie chcialam zaznaczac tej granicy, ktora jest miedzy nami. Tej ktora wymaga, zebysmys do siebie mowily, bo nie ma idealnej komunikacji bez slow miedzy nami. Musialabym sie z tym pogodzic, ze jestesmy inne. .......................................Dziwne czasem mi to bardzo pasowalo, ale jesli wiedzialam, ze kompletnie inne. Wtedy mogla byc moim wrogiem chyba. Nie wiem po co mi to, ale jakos tak bylo; Jak teraz jest? nijak..pour le moment