Nie rozumie. Nie potrafie polaczyc czlowieka, ktorego od czasu do czasu lekko obdarzam platonicznym kochaniem, a realnej osoby. Z krwi i kosci. podobno gdy sie zakochujemy, tez uczymy sie kochac siebie. Dawno temu Mr D mnie czegos nauczyl. Jeszcze go pamietam. Ja zawsze sie pytalam "jaka mam byc?" patrzylam "czego chcesz?" "kim mam byc?" , szukalam tego czego on by chcial. A on chcial, zebym byla soba i zebym tez potrafila kochac, a nie tylko byc kochana chyba. Ale ja nawet tego ostatniego nie potrafilam, bo nie chcialam, zeby kochal mnie, tylko , zeby byl/ kochal (?) i tyle, a ja bede tym czego pragniesz. Chyba czasem w taka gre wkrada sie seks, ktory laczy osoby, ale niekoniecznie z tego powodu. Moglabym zmienic cala siebie, wzduz i wszez, ale na kazdym kroku, do cholery potrzebowalam nie wiem, mrugniecia okiem, ze to to czego on pragnie, to czego on chce. Pewnego wieczoru spotkalismy sie na chciane przez D granie na gitarach. Hm; on improwizowal, chcial, zebysmy razem pograli. Ale to bylo to wlasnie. Mur. Nietyle chodzi o improwizacje muzyczne, co o nie pewny grunt. W improwizacji ufasz, nie wiem sobie? komus? feeling, ja to czego prganelam najbardziej, to nie popelnic, zadnych bledow. Wpisac sie w wymarzony obraz, nie wiem. Bez sensu. Mimo to, ze D patrzyl na zycie dosc realnie, to co go bronilo ( chronilo, pozwalao istniec)przed rzeczywistoscia, to mnostwo prob w przeszlosci i chyba tez ta filozofia, taka siatka na swiat, logiczna, zrozumiala, eh nie wiem. Czy za kazdym razem jest strach przed nieznanym? czy maleje? czy poprotu sie wie, ze bedzie i sie na niego godzi? Kiedys myslalam, ze milosc ma przyjsc. A czasem jesli sie chce to mozna na nia sie zdecydowac chyba, zgodzic? najfajniejsza jest taka niewiadomoskad, bo takjakby caly swiat dla NAs:) ale niekoniecznie musi byc az tak, wystarczy sie przyjrzec, bardziej swiadomie, ze przeciez sie szukalo, myslalo, chcialo, pragnelo. No to jest. Wielkie bum, zrenice na jednej osi, "ostrosc na nieskonczonosc" (tekst comy, jakby co:). Jak mozna tez patrzec czy sprawdzac czy ta osoba mnie kocha? To chyba bez sensu, zaczynam to roumiec, ale do cholery czemu tak ciezko? czemu tak wolno? Nie chcialam cierpiec. Ale gdzie jest ta granica, nie wiem braku dojrzalosci, a rzeczywistej krzywdy, cierpienia. To co ma sie roznic od dziececej milosci do matki to chyba wolnosc i jednostkowe patrzenie na czlowieka. Ze kazdy sie tak urodzil, kazdy przezyl zawod i roznie sie broni przed cierpieniem, i pytanie!! czy jestem w stanie mu ich nie zadac?
Nie chce pocieszenia, nie chce nadrabiania czyms innym, ja chce wlasnie to. Moge rozejrzec sie po znajomych i czmychnac, powiedziec, ze w sumie nie jest ze mna tak zle, ale kurwa nie o to chodzi. Ja chce prawdy, cokolwiek to znaczy, wszystkich jej pieprzonych odcieni. Wracam z baru uuuuuuu. Jutro spotkam sie z E, jakos zlapal mnie na gg, bo mu sie nudzilo. Wiec bedzie nudzacy spacerek. Byc moze wsztsko spieprze? Nie wiem, w kazdym razie , zamierzam byc w miare soba itd. Moze sie czegos naucze, jak zwykle na bledach.