Ha.. wyszlo samo, moze chodzi o to, ze wlasnie nieakceptowalam sie z nadzieja, ze jednak gdy spelnie warunki, bedzie akceptacja, a ja dalej nie pozwalam na to, bo jeszcze to nie jest zrobione, to jeszcze sie ciagnie smrodem za mna, tu jesze jestem niedorobiona, niedopracowana, a tu jeszcze przeszlosc trzyma swoje lapy. Moze cos w srodku czuje te niesprawiedliwosc, ze nie ma obiecanej nagrody, pusto
To co jest ukladam pod to co byc powinno, to co chce zeby bylo, w taki sposob stworzylam lekka przepasc miedzy soba a tymi idealami jakie sobie postawilam, nie chce patryec na siebie, bo chce byc inna. Dopiero gdy bede w miare idealem pozwole sobie byc.Tak o... Moze glupota , ale wydaje mi sie, ze dzieki takiej postawie, czyli braku akceptacji brakow w ogole cos osiagnelam, cos sie rozwinelo, a jednak cos jest nie tak. Wydaje mi she,Ze musze utrzymywac zle zdanie o sobie, bo inaczej nie bede miala motywacji (czyli checi wyjscia z nieakceptacji siebie w czyms tam) zeby sie dalej rozwijac. Ale tez widze jak cholernie mi rudno zauwazac jakies pozytywne strony u innych i u siebie i nie uniknac idealizacji. Wszystko lata od zachwytu do cynizmu czy zupelnego braku wiary,